Blog

Mały Tybet w Dolanji

Serdecznie zapraszamy do przeczytania krótkiej relacji z pobytu Mamy Serca, Pani Marioli Palcewicz w Dolanji.
Na przełomie zimy i wiosny odbyłam z przyjaciółmi malowniczą podróż po Indiach. Jednym z naszych celów podróży był Bon Children’s Home w Dolanji. Dolanji to malowniczo położona wioska na przedgórzu Himalajów, 17km od Solan – średniej wielkości miasta, gdzie miejscowi jeżdżą na większe zakupy czy do lekarza, a absolwenci BCH kontynuują naukę na wyższych uczelniach. Miejsce to przyciąga do siebie tych, którzy mają wrażliwe serce dla dzieci i kochają spokój.

Nasza wizyta w BCh nie była przypadkowa. Od ponad roku jestem mamą serca dla jednej z podopiecznych i pragnęłam poznać moją córeczką. Spotkanie było wzruszające. Nieśmiałość mieszała się z radością. W końcu po dwóch dniach „przełamałyśmy lody” i moja córeczka-serca Karma Wangmo stała się bardziej rozmowna. Oprowadzała nas po szkole oraz bursie. Mogliśmy poznać zwyczaje jak i warunki, w jakich żyją uczniowie tej tybetańskiej szkoły. Widzieliśmy pokazy uczniów klas starszych, którzy prezentowali młodszym koleżankom i kolegom własnoręcznie przygotowane pomoce naukowe np. dymiący wulkan czy mapę polityczną Indii, uczestniczyliśmy w ich modlitwie i w lekcjach. Widzieliśmy jak dzieci, które całymi latami nie mają kontaktu osobistego ze swoimi rodzicami i rodzeństwem bardzo potrzebują kontaktu werbalnego, zarówno jak czułych gestów ze strony dorosłych.

Ciekawe było także dla nas spotkanie z kierownikiem administracyjnym BCH –Kelsangiem Dhondupem, który urodził się w Dolanji, wraz innymi uczęszczał do szkoły przy BCH i po skończonych studiach powrócił tu, aby pracować dla małych Tybetańczyków.

Tych kilka dni, które zaplanowaliśmy sobie na pobyt w Dolanji spędzaliśmy z Karmą. Moja córeczka serca chodziła z nami na spacery po wsi, odwiedzała nas w przyklasztornych pokojach gościnnych, a także zabrała nas do Biblioteki Tybetańskiej, gdzie mogliśmy zobaczyć nie tylko cenne woluminy ocalone z pogromu chińskiego, ale też uratowane z rewolucji kulturalnej w Chinach. Zbiory tybetańskie znajdują się w zwojach i zabezpieczone są w drewnianych skrzyneczkach. Pomieszczenie wyściela puchaty czerwony dywan, a na jednej ze ścian wisi podobizna Dalajlamy, co sprawia wrażenie swoistego sanktuarium kultury Tybetu. Innego dnia byliśmy gośćmi mniszek tybetańskich w ich klasztorze. Nie tylko mieliśmy możliwość wejścia i zwidzenia ich świątyni, ale także zatrzymania się na chwilę i zadumania. W rozmyślaniach o problemach egzystencjalnych pomagała herbata tybetańska z solą i masłem, którą poczęstowały nas gościnne Tybetanki.

Poza spotkaniem z kulturą Tybetu, która nas niewątpliwie zafascynowała, poznaliśmy Tybetańczyków dumnych, mądrych i szlachetnych, którzy wierzę, odzyskają pewnego dnia, Wolny Tybet.

Mariola Palcewicz